Toastmasterów rozważania o mowie ciała cz. 2/4
Język ciała powinien być spójny z przekazem wystąpienia, tzn. ruchy ciała mają być jakby przedłużeniem, czy wzmocnieniem tego, co mówimy: słów, stylu, rodzaju przemówienia. Powinny być również spójne z osobowością mówcy i podkreślać atmosferę wystąpienia. Czasem, obserwując mówców, można odnieść wrażenie, że ręce w tym wszystkim przeszkadzają. A powinny podobno odegrać ważną rolę we wzmacnianiu komunikatu. Trema, która jest nieodłącznym towarzyszem każdego mówcy objawia się najwyraźniej w gestach rąk. Czasem dobrze jest je jakoś zagospodarować.
Jeśli mówca musi korzystać z notatek, to wówczas nie najlepszym wyborem jest płachta w rozmiarze A4. Jeśli trzyma ją w dłoniach, wykonywaniu gestów towarzyszy łopotanie kartki, trudno nie zgubić się w notatkach, na ogół też nieelegancko wygląda. Co prawda, duża kartka może być pomocna początkującym mówcom, którzy mają poczucie, że mogą się ‘schować’ i czują się trochę bezpieczniej, ale na dłuższą metę nie sprzyja to otwieraniu się na kontakt z publicznością. Ponadto, kartka może zdradzić drżenie rąk, czego nikt by nie zauważył w innym wypadku. Jeśli istnieje potrzeba schowania się, to wówczas należy stosować deski lub inne sztywne pomoce.
Najlepiej używać indywidualnych mniejszych kartek, zwanych pieszczotliwie fiszkami, w rozmiarze A6-C6. Można je zgrabnie przekładać, lub odkładać na bok, łatwo jest wrócić do wcześniejszych wątków jeśli są właściwie oznaczone i nie zdradzą naszego zdenerwowania. Uwaga: nie ślinić palców przy przekładaniu fiszek!
I jeszcze sporna kwestia długopisu. Trzymać czy nie trzymać długopis w ręku – oto jest pytanie. Przedni mówcy zapraszani przez klub uważali, że jeśli nie wiemy jak zagospodarować dłonie lepiej zająć je długopisem, o ile nie jest w sprzeczności z prezentowanym przez nas tematem. Długopis przy opowiadaniu np. baśni (i tego od nas wymaga program edukacyjny Toastmasters) wyglądałby co najmniej dziwacznie. Jednak lepiej już chyba bawić się długopisem niż włosami (i tak bywa) lub ubraniem. Nie należy wówczas pstrykać ani celować długopisem w publiczność.
Trema jest najgorszym demonem w świecie mówców. Właściwie większość powyższych kwestii nie istniałaby gdyby nie stres. Ponieważ to bardzo rozległe zagadnienie i głęboki problem, zasługuje na osobne opracowanie. Jednakże jedna zasada obowiązuje zawsze: dobry mówca przygotowuje się do wystąpienia bardzo skrupulatnie, bo to podstawowy sposób redukcji stresu:
– przede wszystkim przygotowuje kilka wersji kluczowych zdań, stwierdzeń, na wypadek niespodziewanej sytuacji czy też gdyby trema ni stąd ni zowąd go dopadła np. w postaci zresetowania w pamięci tego co chciał powiedzieć,
– ćwiczy mowę przed lustrem,
– a jeśli to możliwe, filmuje sam siebie żeby zaobserwować swoje atuty i wyzwania.
Tylko tak możemy sami zobaczyć jak prezentuje się nasze boskie ciało i nauczyć się panować nad tym co robimy, gdy mówimy. Podobnie jak jazdy na rowerze, występowania nauczymy się poprzez systematyczną praktykę.
Wiesława Zych
Sedina Toastmasters
Szczecin